Na festiwalu obowiązuje zakaz obrażania innych. Nawet muzykom mówimy, że nie mają prawa źle mówić o innych kolegach. To miejsce różnych kultur i poglądów. Ale mówimy głośno: to nasza prywatka, za nasze pieniądze, za zgodą wszystkich, którzy tu przyjeżdżają, i mamy prawo komuś powiedzieć – a rzadko się zdarza taki komfort, którego się dopracowaliśmy – że nie chcemy tu z nim być. Tak jak we własnym domu wolno powiedzieć: nie zgadzam się, żebyś przyszedł, bo popsujesz mi zabawę. Dlatego postawiliśmy na zniechęcenie pewnych ludzi. Po ogłoszeniu na stronie, kto będzie grał, odezwało się takie polskie smędzenie. A dlaczego ten, a nie tamten, i tak dalej. Nieprzypadkowo napisaliśmy: jeśli nie chcecie, to nie przeżyjecie tego Przystanku Woodstock, ale w takim razie shut up, cicho bądźcie. Nie pasuje? To siedź w domu.
Największą polską zmorą są przepisy o zamówieniach publicznych. To się odbija na wszystkich dziedzinach życia – od autostrad po zakup samolotów dla wojska – tym bardziej że dzięki unijnej kasie państwo sporo inwestuje. W przetargach liczy się tylko cena. To za to oferenci dostają najwięcej punktów, nie za jakość. Miało to ukrócić korupcję, a tymczasem spowodowało paraliż. Bo przychodzi jakaś firma, daje cenę za kilometr autostrady o połowę niższą, a potem albo budowę partoli, albo staje w połowie prac i domaga się renegocjacji kontraktu. To opóźnia inwestycje o lata. I w efekcie są droższe, niż gdyby od razu wybrać ofertę